niedziela, 29 lipca 2018

Rozdział 4


   Miłosz jako chłopiec, a dokładniej piętnastolatek był niesamowicie dojrzały jak na swój wiek. Poświęcał wiele uwagi swojemu młodszemu bratu, pomagał ojcu, a nawet odciążał w niektórych obowiązkach mamę. Pomimo tego, że dorósł bardzo szybko, jego radość i serdeczność nie zmalała, a nawet mogłam powiedzieć, iż kilkukrotnie się zwiększyła. Chyba właśnie ten fakt w niepojętny sposób mnie do niego przyciągał. 
   Kiedy pierwszy raz go zobaczyłam nie mogłam o nim myśleć inaczej niż jak o starszym bracie mojego najlepszego przyjaciela. Czasem mówił mi cześć, częstował słodyczami, albo bawił się chwilkę z Łukaszem i ze mną. W tamtym okresie charakteryzowała go długa i gęsta czupryna. Włosy sięgały mu do ramion i delikatnie się falowały. Byłam zbyt mała, żeby cokolwiek o tym sądzić. Wiedziałam tylko, że strasznie kusiło mnie, żeby ich dotknąć, pobawić się nimi, poczuć ich zapach. Byłam taka malutka, a mimo tego zamiast myśleć o zabawach, rozpamiętywałam jego piwne oczy i odstające uszy. 
   Przez kolejne pięć lat powoli oswajałam się z tym, że nigdy nie będę dla niego kimś więcej. Chociaż nie mogłam zaprzeczyć, że jakaś cząstka mnie wierzyła, iż jeszcze kiedyś będzie mi dane pojechać z nim nad jezioro i obejrzeć zachód słońca. To było moje jedyne, najskrytsze marzenie z nim związane. 
   W tym samym czasie po prostu obserwowałam go z boku, nie mogłam oderwać od niego wzroku, kiedy nasze rodziny spotykały się w sobotnie wieczory, a czasem i w środku tygodnia. Tylko, że ja zawsze byłam „tą, która spędza czas z jego bratem”. Któregoś razu nawet sam rzucił, niby w żartach, że ja i Łukasz tworzylibyśmy świetną parę. Zaśmiałam się wtedy nerwowo i wzruszyłam ramionami. Skoro powiedział coś takiego to chyba nie znaczyłam dla niego zbyt wiele. Ale nawet ta myśl nie przekonała mnie do tego, żeby o nim zapomnieć. I to nie było tak, że nie próbowałam, bo naprawdę się starałam. Jednak z kolejnymi tygodniami moje uczucia nie ulegały zmianie. Może nie rosły, ale pozostawały na takim samym poziomie. Nie nazwałabym tego uczucia wspaniałą miłością, bo nie było nią nawet w dziesięciu procentach. Bliższym określeniem mogło być silne przywiązanie, albo chęć poświęcenia się komuś, bycie przy kimś jak najdłużej. Hm, może to jednak tak mówiono o miłości?

niedziela, 15 lipca 2018

Rozdział 3


   Siedziałam na ławce przed budynkiem szkoły, a miejsce obok zajmowała Izabela. Całe otoczenie pokrywał szary chodnik, a dookoła stały wysokie drzewa i mały, stalowy płot. Sama szkoła w takim tle wyglądała niezwykle schludnie, niczym wyjęta z amerykańskiego filmu. Długa przerwa dopiero się zaczęła, dlatego byłam pewna, że mamy sporo czasu, żeby porozmawiać. Wyciągnęłam z plecaka drugie śniadanie i nieśpiesznie zaczęłam gryźć kanapkę. 
   Izabela przez ostanie kilka dni chodziła tak zadowolona jak nigdy. Nie, żebym się z tego nie cieszyła, albo żebym jej zazdrościła. Po prostu był to dla mnie dość niespotykany widok, bo jej uśmiech w końcu przypominał ten Łukasza. 
   — Jak tam w nowej klasie? — zapytałam, obserwując dokładnie jej reakcję. 
   Potrząsnęła głową, jakby wracała na ziemię i odwróciła się w moją stronę. W jej piwnych oczach mogłam dostrzec iskierki. Tak, dosłownie iskierki. Małe, świecące, przemieszczające się po jej tęczówkach. Ten widok połączony z nieśmiałym, wrześniowym słońcem tworzył kolejne radosne wspomnienie z jej udziałem. 
   — Wiesz, że nawet dobrze? Poznałam kilka nowych osób. 
   Zmarszczyłam brwi, zjadając kolejny kęs. Nie takiej odpowiedzi się spodziewałam, z resztą już mi o tym wspominała. Jak tak o tym myślałam, uświadomiłam sobie, że pomimo tego, iż widywałyśmy się codziennie nie było jeszcze sposobności, aby na poważnie o tym porozmawiać. O naszych prawdziwych odczuciach dotyczących kolejnego roku zmagania się z nauką, o dostaniu się do różnych klas i celach, które sobie przygotowałyśmy. Byłam skłonna stwierdzić, że więcej na ten temat rozmawiałam z Łukaszem. 
   — A u ciebie? — spytała.

poniedziałek, 9 lipca 2018

Rozdział 2


   Ostatnie dwa tygodnie minęły mi niezwykle szybko. Mogłam je przyrównać do przysłowiowego pstryknięcia palcami. Wydawało się, że wpadłam w pewnego rodzaju rutynę, taką, którą niektórzy nazywali szkolną. Składały się na nią lekcje, powroty do domu, nauka, sen i tak w kółko. Nie przepadałam za czymś takim, ale w pewien sposób dawało mi to poczucie stabilizacji. 
   W szkole póki co irytował mnie jedynie fakt, że nauczyciele już od samego początku rozpoczynali solidną pracę, co dla mnie i pozostałych uczniów oznaczało nawał nauki, ale jakby nie patrzeć po to właśnie uczęszcza się na zajęcia. 
   Pomimo dziwnej atmosfery w oficjalny dzień rozpoczęcia, która była naprawdę nie do zniesienia, udało mi się poznać wiele przyjaznych osób. Przede wszystkim Monikę, z którą siedziałam na większości lekcji. Reszta osób przedstawiła się, ale ich imiona zlały się w jedno w moim umyśle i w konsekwencji nie zapamiętałam nikogo poza nią. Rozmawiałyśmy w bardzo naturalny i niewymuszony sposób, co niesamowicie mnie zaskoczyło. Zachowywała się tak, jakbyśmy znały się od naprawdę długiego czasu, podczas gdy w rzeczywistości nigdy wcześniej nie udało się nam porozmawiać. 
   Nosiła okulary z ciemnofioletowymi oprawkami i okrągłymi szkiełkami, co w uroczy sposób podkreślało jej urodę. Jedną dosyć ważną cechą, jaką ją wyróżniała, był kolor jej czupryny. Włosy sięgające do ramion, wiśniowo-czarne, a jeśli patrzeć na nie pod światło można było dostrzec odcienie ciemnego fioletu. Zazwyczaj nie przyglądałam się sylwetce, jednak u niej nie można było tego pominąć. Jej wzrost nie odzwierciedlał wieku. Sama nie należałam do najwyższych, ale ona nie dość, że była niższa (sięgała mi zaledwie do brody!) to jeszcze sprawiała wrażenie bardzo kruchej. Natomiast jej pewne siebie spojrzenie, które posyłała tymi swoimi piwnymi oczami, zapewniało, że lepiej nie wątpić w liczby, które podaje. Jakby głębiej się nad tym zastanowić, była na tyle wyjątkowa, że chyba każda jej cecha zasługiwała na wyróżnienie.
   W każdym razie cieszyłam się, że mogłam ją poznać. Dzięki temu nie byłam skazana tylko i wyłącznie na własne towarzystwo, choć nawet w takim przypadku nie mogłabym narzekać, bo jakoś bym sobie poradziła. Miałam przecież jeszcze Izabelę i Łukasza, których widywałam na przerwach. 
   W mojej klasie w większości znajdowały się osoby, które już znałam z twarzy, cóż się dziwić, chodziliśmy do tej samej szkoły przez rok, prędzej czy później musiałam ich minąć na szklonym korytarzu. Jedynym chłopakiem, którego widziałam po raz pierwszy, był wysoki brunet o ciemnych jak nocne niebo oczach. Wydawało mi się, że jest kolejnym z tych, o których dużo się mówi i, do których dziewczyny lgną jak ćma do światła. Uznałam, że nie warto się nim interesować, choć nie potrafiłam zaprzeczyć, że swoją postawą i tajemniczością przyciągał uwagę, a już zwłaszcza takich fanatyków mrocznych klimatów jakim byłam ja. Szybko jednak opamiętałam się i zapomniałam, że ktokolwiek taki rzucił mi się w oczy. 

niedziela, 1 lipca 2018

Rozdział 1


   Nie byłam pewna czy dobrym określeniem na naszą znajomość była prawdziwa przyjaźń, za to doskonale wiedziałam o tym, że byliśmy nierozłączni. Może w szkole nie byliśmy tymi popularnymi osobami, ale też o nas plotkowano, a co za tym idzie docierały do mnie wieści, iż nazywano nas „wiecznym trio” – można było rozumieć to na wiele sposobów. Ja chciałam wierzyć, że oznaczało to dokładnie to samo co nierozłączni przyjaciele. Nie mogłam zaprzeczyć, że była to jedyna plotka, która mnie cieszyła, bo skoro inni tak nas postrzegali, to taka musiała być prawda. Ta myśl niezwykle podnosiła mnie na duchu. 
   Łukasza znałam praktycznie od zawsze. Nasze mamy poznały się w pracy i bardzo szybko złapały dobry kontakt, więc nie mieliśmy większego wyboru niż pójść w ich ślady i zacząć własną przyjaźń, choć tak naprawdę nikt tego od nas nie wymagał. Relacja pomiędzy nami powstała całkowicie naturalnie, traktowaliśmy się jak rodzeństwo. Wydawało mi się, że pod tym względem dosyć mocno odstawałam od Łukasza. Byłam jedynaczką, dlatego dla mnie był niczym prawdziwy i jedyny brat, to nie ulegało wątpliwości. Natomiast on miał dużo starszego brata i młodszą siostrę. Czułam, że nie dorastałam im w tej kwestii do pięt. Jak mogłabym dorównać jego prawdziwej rodzinie? Mimo wszystko nigdy nie pozwolił mi tego odczuć. Kiedy tylko mógł pokazywał mi, że byłam równie ważna w jego życiu co oni. 
   Z Izabelą było inaczej. Poznałam ją dopiero w trzeciej klasie podstawówki, kiedy razem z mamą przeprowadziła się do mojej miejscowości. Wcześniej mieszkała w Gdańsku, dlatego kiedy mi o tym powiedziała niesamowicie się zdziwiłam. Kto mieszkając w tak cudownie rozwiniętym mieście przenosi się do tak zwyczajnej wioski jaką jest Strążewo*? Tak czy inaczej byłam pierwszą osobą, która postanowiła do niej podejść i porozmawiać podczas rozpoczęcia roku szkolnego. Zawsze, gdy o niej myślałam przypominał mi się jej uśmiech, którym mnie wtedy obdarzyła. Chyba nigdy nie widziałam równie szczerego i niewinnego, który sprawił, że mimowolnie kąciki moich ust powędrowały w górę. Niedługo potem przedstawiłam ją Łukaszowi. 
   Od samego początku dobrze się dogadywaliśmy. Nigdy nie dochodziło między nami do nieporozumień, co innym wydawało się dziwaczne, bo zawsze zdarza się choć jedna mała kłótnia. Najwidoczniej byliśmy ewenementem. Mieliśmy mnóstwo tematów do rozmów, nawet po upływie tylu miesięcy byliśmy w stanie rozmawiać ze sobą o wszystkim. 
   Obydwoje byli dla mnie niesamowicie ważni. Byli moim wsparciem, zawsze pocieszali kiedy zrobiło mi się przykro, a ja sama nie pozostawałam im dłużna. Nie chciałam innych przyjaciół. Nie oddałabym ich za nic w świecie.

layout by oreuis